W złych charakterach jest coś, co chyba większą część społeczeństwa, pociąga do tego stopnia, że chce się w nich dopatrywać dobra i uparcie wpycha ich w szablony „złego, ale dobrego”. Więc ich historie muszą być zawsze są jakoś uzasadnione. Może to być na przykład ciężkie dzieciństwo, trauma z katastrofy czy inne wydarzenie, które na trwałe wbija się w psychikę człowieka, pozostawiając w niej trwały ślad. Takie historie kino kocha, a razem z kinem, widzowie. A już absolutne apogeum szczęścia kinomaniaka jest wtedy, gdy na ekranie zbierze się kilku przestępców, którym za zadanie postawi się uratowanie świata. Sukces murowany. Przykłądem jest Legion Samobójców (Suicide Squad), który już jakiś czas temu można było oglądać na ekranach polskich kin.
„Legion Samobójców” był mocno wyczekiwanym za wielką wodą filmem opartym oczywiście o kultowe komiksy DC. Cała akcja dzieje się w legendarnym, mrocznym Gotham, więc nie można zepsuć tego filmu oraz jego potencjału. Już w pierwszym tygodniu grania filmy, produkcja zarobiła blisko 135 milionów dolarów. Choć film ogląda się dobrze, bo jest w nim szybka akcja, świetna gra aktorska, to sposób pokazania niektórych wątków i postaci jest co najmniej niezadowalający.
Pierwsza część filmu to opowieści o historii bohaterów Legionu, który nazwano Task Force X. Jego założycielką jest Amanda Waller, w postać której wcieliła się Viola Davis. Dzięki niej widz może poznać każdego z członków Legionu. To spójnie i ciekawie opowiedziane historie, które przeplatają się odrobiną humoru oraz poważnym tonem. To obraz podjętych decyzji rzutujących na ścieżkę życiową bohaterów, pokazujący jak to się stało, że znaleźli się tu i teraz. To całkiem niezła część filmu. Potem krytycy wskazują, że jest już znacznie gorzej.
Kiedy już wiadomym jest kim są i skąd się wzięli członkowie Suicide Squad, to otwiera się niewyobrażalnie wielkie pole do popisu dla scenarzystów, reżyserów, osób od koncepcji fabularnej i wszystkich innych zaangażowanych w film. I można by stwierdzić, że takich możliwości nie da się zaprzepaścić. A jednakkrytycy są tu podzieleni, choć większość wskazuje, że twórcom się to udało. Druga część filmu bowiem to walka członków Legionu z tym zdecydowanie niepozytywnym bohaterem. Problem w tym, że zostało to zrobione dość nudnie. Kiedy Legion pojawia się w mieście, w dzielnicy zaatakowanej przez tego złego bohatera, najpierw jego członkowie toczą między sobą rozmowy, które miały na celu chyba lekko rozbawić widza. Ten jednak siedzi i czeka na porządną akcję. Pośród niby zabawnych dialogów pojawiają się wątki, które mogłyby wzbudzić współczucie u widza, lecz ten mimo wszystko woli akcję, więc cierpliwie, lub już nie, więc siedzi i czeka. Historie są dość płytkie, nudne. Ku wielkiej radości widza, skład w końcu dociera do zajętego budynku. Teraz ma się nadzieję na porządną bijatykę i dużą dawkę akcji. Walka jest, owszem. Trup ściele się wszędzie, a deszcz pocisków przecina ciemną przestrzeń. Tylko że w całej akcji brakuje finezji, zaskoczenia, spektakularności. Wszystko jest takie płaskie, oczywiste, wręcz proste. I na koniec zły bohater przegrywa, a ci ze składu wygrywają. I tyle.
Film zarobił w Ameryce północnej ponad 325 milionów dolarów, a w innych krajach blisko 422 miliony, co łącznie dało zysk w wysokości 747 miliona dolarów.